Wtorek - XXVI tyd. zwykły
wtorek, 1 Październik 2024
Hiob, po siedmiu dniach milczenia, zaczyna lamentować. Przeklina dzień swoich narodzin i twierdzi, że chciałby już umrzeć. W gorzkich słowach wyraża swój żal i boleść. Nic nie jest w stanie go pocieszyć. Z goryczą wspomina swoje przyjście na świat. Zadaje pytania, na które ani on, ani nikt z jego otoczenia nie umie odpowiedzieć. Utrata wszystkiego, co miał, była dla niego, co nie jest wcale dziwne, ciężkim ciosem. To dramatyczne doświadczenie przypomina mu, że nie znamy i nie powinniśmy być pewni swojej przyszłości, która może się zmienić w jednym momencie. W tych lamentacjach nie widać ani odrobiny nadziei. Hiob czuje, jakby jego droga została zamknięta. W jego doświadczeniach może odnaleźć się każdy z nas. Wszyscy przeżyliśmy albo jeszcze będziemy przeżywać coś, co kompletnie odmieni nasze dalsze życie, co będzie rzutować na jego kształt. Nikt nie może być pewny, że to, co ma dzisiaj, będzie posiadać także jutro i pojutrze. Zapytajmy o to tych, którzy w jednej chwili utracili dorobek życia, doświadczyli ciężkiej choroby, albo nagłej śmierci kogoś bliskiego. Oni, jak nikt inny, znają ból Hioba. Czy to cierpienie przeminie jak inne rzeczy? Pewnie tak, ale dalsze życie będzie miało już zupełnie inny smak. Trzeba się z tym pogodzić.
Dzisiejszy psalm wpisuje się w lament Hioba. Psalmista skarży się przed Bogiem w dzień i w nocy. Choć jeszcze żyje, czuje się jak umarły. Wyznaje, iż odczuwa, że Najwyższy przestał się nim opiekować. Mówi, że opanowały go ciemności, czuje się, jakby wpadł w przepaść, z której nie ma już wyjścia. Jego modlitwa pozbawiona jest nadziei. Psalmista nie widzi żadnego światła w tym, co przeżywa, czuje się wręcz oddzielony i odepchnięty przez Boga. Nie ma w nim mocy, bo cierpienie, którego doznaje, całkowicie pozbawiło go siły. Czuje się bezradny i opuszczony. Woła o wysłuchanie swojej modlitwy i o pomoc w swoim utrapieniu. Ten psalm uczy nas, by nawet w najgorszych doświadczeniach nie przestawać wołać do Boga i błagać Go o to, by zainterweniował w naszej sprawie.
Samarytanie i Żydzi byli nastawieni do siebie bardzo wrogo, nie akceptowali się wzajemnie, ani nie tolerowali. Niechęć względem Jezusa była podyktowana wieloletnim konfliktem między tymi narodami, a nie jakąś osobistą antypatią. Samarytanie przecież nawet nie znali Jezusa, prawdopodobnie nigdy z Nim nie rozmawiali, nie widzieli na własne oczy cudów, które czynił. Ich jedynym argumentem była nienawiść wobec Żydów. Apostołowie, zbulwersowani ich zachowaniem, natychmiast chcieli ich ukarać. Zapragnęli dla nich takiej kary, jaka spotkała Sodomę i Gomorę. Jezus, mimo odrzucenia, nie pozwolił na ukaranie Samarytan. Nie chciał być kolejnym ogniwem w tym długim łańcuchu nienawiści.
A co my myślimy o tych, którzy odrzucają Chrystusa? Czy podświadomie nie życzymy im kary? Jakie myśli budzą się w nas, gdy słuchamy tych, którzy walczą z Kościołem, nie przyjmują Ewangelii i zdecydowanie żyją na przekór jej zasadom? Czy nie ma w nas pragnienia rzucenia na nich ognia? Zapominamy, że ostateczny sąd i kara są prawem Boga, a nie naszym. Odpowiadanie nienawiścią na nienawiść nie przynosi niczego dobrego. Czyż Bóg nie widzi tego, co dzieje się na ziemi? Czy my musimy Mu podpowiadać? Zostawmy Mu wolną rękę, a w kierunku tych, którzy nie liczą się z Chrystusem, zamiast ognia nienawiści poślijmy choć odrobinę modlitwy w ich intencji. To na pewno spodoba się Bogu. Modlitwa i łaska Boża mają większą moc niż ogień.